poniedziałek, 9 czerwca 2014

#Imagin z Mags; Rozdział 4: ,,Don't drink so much, you're not a Pole!''

Koniec października. Od koncertu minęło kilka dni. Trudno w to uwierzyć, ale w ostatnim czasie moje myśli krążyły wokół nauki, a nie zniewalająco niebieskich oczu. Ha ha, kłamię, wszystkie moje myśli nadal krążyły wokół niebieskookiego blondyna.

Oczywiście gdy tylko wróciłam na uczelnię, zostałam zmolestowana przez Penelope, która chciała wiedzieć wszystko, co wydarzyło się w tamtym dniu.
- Boże, Penelope, mówiłam Ci o tym chyba już z milion razy. – westchnęłam, gdy kolejny raz chciała usłyszeć historię o piciu wódki w garderobie z chłopakami.
- Nie marudź. Nawet nie wiesz jaka z Ciebie szczęściara. Pieprzona szczęściara. – uśmiechnęła się.
Siedziałyśmy na dziedzińcu, wpatrując się bezsensownie w przejeżdżające autobusy. Mimo że pogoda w Londynie o tej porze roku powinna być nieciekawa, tym razem świeciło słońce.
- Wiesz co? - Penelope upiła łyk swojego cappuccino z papierowego kubka. - Mam przeczucie, że jeszcze nie raz spotkasz chłopaków. - powiedziała.
- Fakt, obiecałam im wpaść na jeszcze jeden koncert. Kiedyś. - powiedziałam.Nie o to chodzi. Moja babcia ma zdolności paranormalne. Serio! - spojrzała na mnie z oburzeniem, kiedy parsknęłam niepohamowanym śmiechem. - Powiedziała mi, że w życiu zawsze trzeba słuchać intuicji, głosu serca i ufać przeczuciom. Poza tym, przepowiedziała też, że będę dziewczyną Harry'ego. - dokończyła dumnie, gdy skończyłam się śmiać.
- Naprawdę? Przykro mi Penelope, ale jakoś nie chce mi się za bardzo w to wierzyć. Już raz zaufałam intuicji i doprowadziło mnie to donikąd. No, chyba, że moja intuicja kiepsko działa.
- Jak to? Opowiedz mi o tym! - Penelope odwróciła się do mnie tak, że teraz siedziała naprzeciwko mnie.

Spojrzałam na nią. Moja przyjaciółka, pomimo maniakalnego zainteresowania Harrym Stylesem, była niezaprzeczalnie najpiękniejszą istotą jakąkolwiek wiedziałam. Często zastanawiam się jak ktoś taki piękny może chodzić po tej planecie, serio.
Jej śniada cera i piękne, długie, ciemne włosy świetnie kontrastowały się z jej czerwoną pelerynką, którą dzisiaj założyła. O dziwo, dzisiaj nie miała na sobie koszulki a wizerunkiem Stylesa. A przecież była środa. Środy zawsze należą do koszulki Harry'ego z pieskiem. Boże, czyżby fascynacja tym lokatym chłopaczkiem malała? Odezwała się ta, która wcale się nie jara Niallem Horanem, moja podświadomość popatrzyła na mnie pobłażliwie. W myślach strzeliłam jej wielkiego liścia, na co ta skuliła się w najgłębszy kąt mojego umysłu.
Dziwie się, że ktoś taki jak Penelope nie posiadał jeszcze drugiej połówki. Ale jak sama twierdziła, nie znalazła jeszcze kogoś, kto byłby Harrym Stylesem albo Gerardem Pique. Pen wciąż miała nadzieję, że cudowny Gerard w końcu rzuci Shakirę dla swojej największej miłości, którą była właśnie moja przyjaciółka. No, jeśli nie wyszłoby jej z Harrym, rzecz jasna. Poza tym jej chłopak musiałby być na tyle świetny, aby dostał szansę na poznanie jej rodziny. Wielkiej rodziny, powinnam dodać. Mimo że pochodziła z Hiszpanii, Penelope miała typową, głośną, włoską rodzinę. Przekonałam się o tym, gdy kiedyś ją odwiedziłam – kiedy zerknęłam z kim rozmawia na Skypie, moim oczom ukazało się więcej niż dziesięć głów, przepychających się i krzyczących jednocześnie. Wyglądało to trochę patologicznie. I słodko, ale nadal patologicznie. No, nieważne.

- Raz moja intuicja – zrobiłam w powietrzu cudzysłów – podpowiedziała mi, aby wrócić do chłopaka, który kilka miesięcy wcześniej mnie rzucił. Rzuciłam wszystko żeby tylko być z nim, na przekór rodzinie i przyjaciołom postanowiłam spróbować jeszcze raz. Było fajnie, przez pewien czas. Potem jednak zaczęły się problemy, ciągłe kłótnie. Moja psychika praktycznie nie istniała. Ale potem pojawiła się szansa wyjazdu i postanowiłam to skończyć, a to chyba była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. - skończyłam.
- Wow. Normalnie jak w telenoweli – Penelope westchnęła. - To teraz nie ma przeszkód, żebyś z kimś się związała. Na przykład z takim Niallem z One Direction. O Boże, ty się rumienisz! - zaśmiała się, gdy zobaczyła, że moje policzki przybierają koloru dojrzałej róży.
- Daj, spokój, ile razy mam Ci mówić, że ja już nigdy go nie zobaczę? - spojrzałam na nią.
- Skąd wiesz? Przecież powiedziałaś, że pamięta cię z lotniska, więc to chyba coś znaczy, prawda? - spojrzała na mnie wzrokiem eksperta.
-  Tak, ale... - zaczęłam, jednak nagle przed nami pojawiła się jakaś dziewczyna, która wcisnęła nam jakieś ulotki, po czym rozradowanym głosem powiedziała:
- Nie możecie tego przegapić.


Spojrzałam na ulotkę. Kampus organizował w piątek imprezę Halloweenową. Podniosłam głowę i zauważyłam, że przyjaciółka patrzy na mnie pytającym wzrokiem.
- Szykuj przebranie maleńka, czas się zabawić. – powiedziałam z zadziornym uśmieszkiem.

***

Gdy weszłam do domu, w kuchni zastałam Mateusza, który zawzięcie coś mieszał w garnku.
- Jesteś wreszcie. Siadaj, zaraz będzie gotowa.
- Spojrzałam na niego a potem w głąb garnka, który swoją zawartością przypominał wymiociny zmieszane z rzadką kupą. Jezu, nie każ mi tego jeść, proszę.
- Co to jest? - zapytałam.
- Zupa rybna. - odpowiedział z dumą.
Jeszcze raz spojrzałam na zawartość garnka a potem na kuzyna, który najwyraźniej nie mogąc się doczekać, posmakował swojego 'dzieła', jednak chwilę później na jego twarz wyglądała, jakby zobaczył, że Chalizard, pies sąsiadki, właśnie zrobił kupę na jego ulubione buty.
- Chyba jednak zamówimy pizze. – powiedział, a ja poklepałam go po ramieniu w geście współczucia.
- No, szefie kuchni, Master Chef na Ciebie czeka. – powiedziałam, chwytając telefon i wykręcając numer naszej ulubionej pizzeri.

Godzinę i dwa pudełka pizzy później, oboje leżeliśmy na kanapie, nie dając znaku życia. Z policzkiem przyłożonym do kanapy, jednym okiem spojrzałam na lekko pochrapującego Mateusza.
Nagle w telewizji zobaczyłam FabFive. Podgłośniłam lekko dźwięk.
- Właśnie daliście koncert zamykający wasze światowe tournée. – powiedziała prezenterka, z uśmiechem, który spokojnie mógłby reklamować sieć gabinetów dentystycznych. - Jakie macie teraz plany?
- Cóż, przede wszystkim odpoczynek w gronie rodziny i znajomych. – odpowiedział Liam, na co reszta mu przytaknęła.
- Tak, najpierw wybierzemy się na wakacje, a potem rozpoczynamy pracę nad naszym trzecim albumem. – dodał Louis.
Następna część wywiadu głównie skupiała się na tych tematach, jednak nagle usłyszałam:
- Nie od dziś wiadomo, że fani są nieodłączną częścią zespołu. Dziesiątki, a może nawet setki fanów spotkało się z wami po koncertach. Czy któreś spotkania z nimi szczególnie zapadły wam w pamięć? - zapytała dziennikarka.
- O tak, było wiele ciekawych spotkań, ale szczególnie jedno zapadło nam w pamięci. – powiedział Zayn, a reszta z entuzjazmem mu zawtórowała.
- Kilka dni temu po koncercie spotkała się z nami pewna dziewczyna. Rozmawialiśmy z nią jakbyśmy znali się od lat, a na koniec dala nam nietypowy prezent. – powiedział Louis, a Harry zachichotał.
- Taa, do dziś na myśl o tym piecze mnie gardło. – dodał Zayn, na co reszta wybuchła gromkim śmiechem.
- Czyli mam rozumieć, że owa fanka skradła wasze serca? - prezenterka kolejny raz wyszczerzyła swoje idealne, białe zęby.
- Tak, w szczególności skradła serce jednemu z nas. Prawda Niall? - Harry z głupawym uśmieszkiem spojrzał na blondyna, na co ten natychmiast się zaczerwienił.
Niestety chłopak nie zdążył odpowiedzieć na to pytanie, które bardzo mnie interesowało,
ponieważ idealna prezenterka zmieniła temat.
Pieprzona dziwka. Doskonale wiedziałam, że chodzi o mnie. Jak mogła przerwać w takim momencie!? Szczerze mówiąc miałam nadzieje, że ten rumieniec na jego twarzy w jakiś sposób wiąże się ze mną, jednak dzięki cholernej dziennikarce i jej białym zębom nie dowiedziałam się tego i już chyba nigdy nie dowiem. Przysięgam, znajdę Cię i poćwiartuję, mała zołzo. Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.
- O MÓJ BOŻE, WŁAŚNIE MÓWILI O TOBIE W TELEWIZJI!!! - dziki wrzask Penelope wypełnił moje uszy. Zupełnie nie rozumiałam jej ekscytacji.
- Co? Przecież nawet nie padło tam moje imię. – powiedziałam.
- Czyli oglądałaś? O mój Boże, i tak wiem, że to o Tobie, przecież to wiem! - dalej krzyczała w słuchawkę.
- Daj spokój, Penelope, to i tak nic nie znaczy. - powiedziałam rzeczowym tonem, jednak w moim wnętrzu odpaliło się tysiące fajerwerków.
- Nic nie znaczy? Dziewczyno, czy Ty naprawdę nie widziałaś tego rumieńca na jego twarzy? Rumieniec numer sześćdziesiąt dwa! Zarezerwowany tylko dla dziewczyn, którymi się zainteresował!
- Co? - moja mina wyrażała tyle co nic.
- Podobasz mu się! O Boże, Ty pieprzona szczęściaro. – Penelope nie przestawała wrzeszczeć.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, ponieważ moja krzycząca przyjaciółka rozłączyła się.
Z westchnieniem opadłam na kanapę. Moja podświadomość studziła mój zapał.Daj, spokój, to nic nie znaczy, jednak z drugiej strony, mała część mnie miała wielką nadzieję, że to co powiedziała Penelope, jest prawdą. Podświadomość jednak szybko ostudziła mój zapał, przypominając mi, że moja intuicja już raz dała dupy. Ekstra.
Zamknęłam oczy i próbowałam ustabilizować swój oddech. Próbowałam sobie wyobrażać zieloną łąkę, szumiący strumyczek i tęczę na niebie. Byłam bliska realizacji tego wyobrażenia, ale na miłość boską, NIALL HORAN ZARUMIENIŁ SIĘ NA WSPOMNIENIE O MNIE!


Kilka godzin później, jak co wieczór, razem z Mateuszem robiliśmy kolację a następnie mieliśmy obejrzeć jakiś beznadziejny film. Właśnie robiliśmy pesto, gdy zauważyłam, że mój wspaniałomyślny współlokator zamiast bazylii, kupił miętę. Zrezygnowana, ubrałam się i udałam się w stronę Tesco. Wychodząc z domu, uderzyło mnie chłodne powietrze. Opatuliłam się mocniej szalikiem, klnąc pod nosem na pogodę, przecież kilka godzin wcześniej świeciło słońce!
W sklepie szybko znalazłam potrzebny artykuł, jednak postanowiłam jeszcze odwiedzić swoją ulubioną alejkę i kupić trochę słodyczy. Obładowana ruszyłam w stronę kas, gdy nagle usłyszałam pisk. To mogło oznaczać tylko jedno. Nie myliłam się. Tuż obok stoiska z nabiałem stał Louis obtoczony wianuszkiem fanek. Spojrzałam na to zbiorowisko i mimowolnie przypomniało mi się spotkanie w garderobie. Louis jakby wiedział, że myślę o nich, bo chwilę później podniósł wzrok i nasze spojrzenia się skrzyżowały. Chłopak uśmiechnął się i pomachał. Ja również odwzajemniłam gest. Ciekawskie fanki natychmiast obróciły się w moją stronę, szeptając sobie nawzajem coś do ucha. Przez chwilę miałam wrażenie, że brunet chce do mnie podejść, jednak drogę zastąpiła mu jakaś szczerząca się blondynka, prosząc idola o autograf.
Hm, punkt ósmy mojej listy non stop mnie prześladuje. Właśnie, czas go skreślić.

- Chyba nigdy nie zobaczymy jakiegoś dobrego filmu. – westchnął Mateusz, wyjmując płytę z DVD i chowając ją do pudełka.
- Taa. - mruknęłam, włączając laptopa i logując się na Twittera. Naprawdę nie wiem co mnie tknęło, jednak postanowiłam zajrzeć na konto Louisa.
- O kurwa. – mruknęłam, z niedowierzaniem gapiąc się w ekran.
- Co jest? Mateusz spojrzał w ekran po czym przeczytał:
Zakupy stają się przyjemniejsze, gdy spotykasz osobę, z którą wiążesz miłe wspomnienia ;) Co w tym dziwnego? - zapytał.
- Spotkałam go dzisiaj w sklepie. - powiedziałam, nadal gapiąc się w tweeta Louisa.
- Zaraz, to jest ten śpiewający pedałek z koncertu? - zapytał Mateusz spoglądając na miniaturkę zdjęcia.
Pokiwałam głową. Jezu, to chyba jakiś żart. Może Penelope naprawdę miała rację, co to tej całej siły wyższej? Chyba muszę umówić się na spotkanie z jej babcią.
- Pff, tyle szumu o głupie zdanie. Idę spać, narka, mała. – Mateusz podniósł się z kanapy i powlókł się na górę.
Westchnęłam i zajrzałam na Twittery pozostałej czwórki. Na Twitterze Liama zobaczyłam wpis z dnia koncertu, na którym byłam:

Najmilsze spotkanie everrrrr! Dzięki bezimienna dziewczyno, twój prezent był genialny! :D

Bezimienna? No tak, spędziłam z nimi godzinę, a nawet nie się nie przedstawiłam. Gdzie moje maniery?
Spojrzałam na Twittera Nialla. Widząc jego niebieskie oczy, mimowolnie uśmiechnęłam się. W radiu usłyszałam piosenkę Demi Lovato, śpiewającą o zawale serca.
Tak, na widok Nialla Horana definitywnie przeżywam mały heart attack.



***

Czwartek. Błogi, studencki day off. Miałam nadzieję odespać te wszystkie ranne pobudki, jednak nagle do mojego pokoju wpadło brązowowłose tornado, śmiejąc się i rzucając się na moje łóżko.
- Dzień dobry, śpiochu! - Penelope spojrzała na mnie uśmiechając się szeroko.
- Idź stąd, nie znam Cię. - przekręciłam się na drugi bok.
Brunetka jednak nie dała za wygraną.
- Oj Mags, rusz dupę, jest dwunasta, na miłość boską! - ściągnęła ze mnie kołdrę.
- Chłodne powietrze spowodowało, że natychmiast podniosłam się i usiadłam. Gdyby mój wzrok mógł zabijać, ciało Penelope byłoby już dawno poćwiatrowane i wrzucone do Tamizy.
- Masz szczęście, że Cię kocham, inaczej już byś nie żyła. – mruknęłam, przecierając oczy.
Penelope nic sobie z tego nie robiła. Nadal siedziała na brzegu łóżka ze swoim uroczym uśmiechem. Wyglądała jak szczeniaczek.
- Och, zamknij się w końcu. Czas na zakupy. – pisnęła radośnie.
Zakupy? Przecież nie umawiałyśmy się na zakupy. Pen jakby czytając w moich myślach, dodała:
- Halloween, jutro, przebranie.
No tak, przez wydarzenia z wczorajszego wieczoru zupełnie o tym zapomniałam. W pośpiechu wzięłam prysznic i zaczęłam kompletować garderobę, podczas gdy Penelope rozsiadła się wygodnie na łóżku z moim laptopem, zapewne przeglądając Facebooka, Twittera, Sugarscape i milion innych dziewczyńskich rzeczy, które zawsze robimy. Dzisiaj miała na sobie koszulkę, której jeszcze nie widziałam. „Stylesizm moją religią”, głosił napis na jej bluzce. Pojebało ją do reszty.



-Mówiłam już, że jesteś taką cholerną szczęściarą? - powiedziała Pen, biorąc łyka swojej latte.
Szłyśmy wzdłuż Hammersmith do jednego z największych sklepów świadczącym usługi na takie eventy jak Halloween. Londyńska pogoda wcale nie była taka londyńska. Pomimo końca października słońce, niczym te z teletubisiów, wesoło zsyłało na nas ciepłe promienie słoneczne.
- Widziałam wczoraj Louisa. Chyba nawet mi pomachał. – mruknęłam patrząc przed siebie.
- Wiem. Wiedziałam to od momentu, kiedy wyszłaś z Tesco na Emmerson Road. - Jezu, czy ona mnie prześladowała? Wróć, czy ona prześladowała Louisa? Zaczynam się jej bać, serio. - Boże, dlaczego ja nie mam takiego szczęścia? Gdzie nie spotkasz tych chłopaków, natychmiast tweetują o Tobie. - westchnęła.
- Daj spokój. Szkoda, że to nie był ten jeden, który nie daje mi spać. – powiedziałam cicho, a w mojej głowie znów pojawiły się niebieskie tęczówki.
- Och, zamknij się i nie marudź. - kurwa, ona miała tego nie słyszeć. - I tak widziałaś ich więcej razy, niż zwykły śmiertelnik, a nawet nie jesteś taką wielką fanką jak ja! - na jej ślicznej twarzy pojawiła się podkówka, na co ja wybuchłam śmiechem.

Weszłyśmy do sklepu. Faktycznie, to był chyba największy sklep z przebraniami jaki kiedykolwiek widziałam. Znowu kłamię, to był pierwszy sklep z przebraniami jaki widziałam. Spojrzałyśmy na siebie z Pen, po czym w lamparcim tempie rzuciłyśmy się na wieszaki.
Pszczółki, hot-dogi, pokojówki, pokemony, teletubisie – ilość strojów była przytłaczająca. Zastanawiałam się jaki strój wybrać, typowo halloweenowy, czy polecieć na całość i wyskoczyć z czymś alternatywnym, jak na przykład strój biedronki. Nagle przede mną pojawiła się Penelope machająca jakimiś wieszakami.
- Zobacz, co znalazłam! - wyszczerzyła się.
- Nie. Nie, nie, nie. Chyba nie myślisz, że przebiorę się za Harry'ego Stylesa? - zapytałam.
- Och, weź. Będzie zabawnie. - znów zrobiła minę szczeniaczka.
- Nie! Chyba już wolę przebrać się za księżniczkę, niż nosić brązową perukę i mikrofon.
Penny natychmiast porzuciła stroje z serii Bądź jak Harry Styles, aby zapalić się do mojego pomysłu. Obie przeszłyśmy w alejkę z przebraniami księżniczek. Co chwilę wciskałyśmy sobie przeróżnego rodzaju przebrania, wybuchając śmiechem. Po pół godzinie znalazłyśmy odpowiednie w naszym mniemaniu stroje.
- Pen, przysięgam, jeżeli żaden facet nie zwróci na ciebie uwagi w tym stroju, specjalnie dla ciebie zostanę lesbijką na ten wieczór. – powiedziałam patrząc na moją przyjaciółkę.
- Brunetka ryknęła śmiechem, nie zważając, że stoimy na jednej z najbardziej ruchliwych ulic w Londynie.
Weszłyśmy do jednej z licznych cukierni. Jasne ściany i kontrastujące z nimi meble z ciemnego drewna sprawiały, że wnętrze nabierało elegancji, a jednocześnie było bardzo przytulne. Razem z Pen usiadłyśmy przy oknie.
- Ale jutro będzie impreza. – powiedziała Penelope, po czym zabrała się za swojego ptysia.
- Mhm. Przedtem trzeba będzie zrobić jakieś before party. – powiedziałam z buzią pełną ciasta wiśniowego.
- Penelope z entuzjazmem pokiwała głową.
- W końcu skorzystamy z twojej walizki szczęścia, czy jakoś tak. – powiedziała.
No tak, walizka wciąż pozostała nietknięta, no, z wyjątkiem jednej butelki, którą wzięłam na spotkanie z One Direction. Do dziś pamiętam minę Pen, kiedy pierwszy raz zobaczyła nasz arsenał. Takich wielkich oczu nie widziałam nigdy.
- No cóż, na mnie już czas. – spojrzała w ekran swojego telefonu.– Będziemy w kontakcie. - spytała.
- Jasne. - odpowiedziałam.
- Świetnie, w takim razie widzimy się jutro u Ciebie. – powiedziała, po czym zniknęła za drzwiami.
Siedziałam dojadając ciastko, gdy nagle dzwonek w drzwiach obwieścił pojawienie się nowego gościa. Odruchowo spojrzałam w tamtą stronę, ot, takie polskie przyzwyczajenie, i wtedy doznałam totalnego heart attack.
Przy ladzie stał blondwłosy chłopak. Ktoś inny spojrzałby na niego i pomyślał: co jest takiego niesamowitego w zwykłej, niebieskiej bluzie z kapturem, dżinsach i białych adidasach? Ja, Magda, doskonale wiedziałam, kim jest postać, która przy ladzie zamawiała chyba z kilo sernika. Lotnisko, identyczna bluza. Hm, w sumie istnieje prawdopodobieństwo, że to nie będzie Niall, ale w tym momencie pozwoliłam działać swojej intuicji. Może faktycznie trochę się naprawiła od ostatniego razu.
Nagle Pan-Niebieska-Bluza odwraca się i... BINGO! Miałam ochotę przyklasnąć w dłonie, jednak jego spojrzenie sprawiło, że czułam się jakbym dostała paralizatorem z bardzo małej odległości. Jego niebieskie oczy przeszywały mnie na wskroś a ja nic nie mogłam na to poradzić – nadal byłam sparaliżowana. Jednak moja intuicja przejęła inicjatywę, krzycząc: To twoja szansa idiotko!, a podświadomość uszczypnęła mnie w dupę. To sprawiło, że się ogarnęłam. W końcu.
Wzięłam głęboki wdech i uśmiechnęłam się.
- Cześć. – powiedziałam.
Blondyn stał przez chwilę nieruchomo, jakby analizował to jedno słowo, które do niego skierowałam. W końcu ocknął się i posłał mi najpiękniejszy uśmiech jaki w życiu widziałam.
- Cześć, znów się widzimy. – powiedział podchodząc do stolika, przy którym siedziałam.
- Yhm. – mruknęłam.
Wstałam z miejsca i razem z Niallem skierowaliśmy się w stronę wyjścia.
- Co robisz w tej części miasta? - zapytał, kiedy tylko wyszliśmy na zewnątrz.
- Zakupy. - powiedziałam, machając mu przed nosem torbą.
Carnival Store. - uśmiechnął się, czytając napis na torbie. - Tym razem jest napisane w języku, który rozumiem. – wyszczerzył się.
Zaśmiałam się.
- Nie wiem czy mogę zapytać, ale po co Ci tak wielki kawałek ciasta? - spojrzałam na jego dosyć dużą siatkę.
- Najlepszy sernik w mieście, nie można mu się oprzeć. – uśmiechnął się. - Louis mówił, że widział Cię wczoraj w sklepie. – Niall spojrzał na mnie.
- Tak, nie dało się go nie zauważyć. – uśmiechnęłam się, mając w głowie obraz grupki, która niemal nie staranowała biedaka. Jak na gwiazdę światowego formatu, śmierć w Tesco, nie byłaby zbyt eleganckim pożegnaniem się ze światem.
- Idziesz gdzieś na Halloween? - zapytał.
- Razem z przyjaciółką i kuzynem wybieramy się na studencką imprezę. No wiesz, picie, seks, palenie i takie tam typowe studenckie rozrywki. – wzruszyłam ramionami, na co blondyn się wyszczerzył. Jezu Przenajświętszy, dlaczego on jest taki słodki?
- Jasne. Za kogo się przebierasz? - spojrzał na mnie.
- To tajemnica. – tym razem ja wyszczerzyłam się, na co on się lekko zarumienił. W głowie miałam obraz Penny pokładającej się ze śmiechu, gdy zobaczyła, że zamierzam ubrać ten strój.
- Oj weź, nie bądź taka. - blondyn starał się zajrzeć w głąb mojej torby.
- Nie ma mowy! Pokażę Ci w zamian za ten sernik, który nawiasem mówiąc na wystawie wyglądał przepysznie.
- Nie ma mowy, moja droga! Nic nie jest warte sernika z Berrie's. - wyszczerzył się.
Zrobiłam podkówkę w stylu Penelope, na co blondyn zaczął się śmiać. Nie potrafiłam utrzymać swojego stanu i po chwili śmiałam się razem z nim.
Nagle z kieszeni mojej kurtki wydobył się dźwięk telefonu. Ukradkiem spojrzałam na nadawcę smsa, po czym wywróciłam oczami.



Za jakie grzechy zasłużyłam sobie na mieszkanie z takim osłem? Niebiosa, ratujcie.

- Przepraszam, ale muszę już iść – powiedziałam. W oczach Nialla ujrzałam zawód.
- Jasne, nie będę cię zatrzymywał. - uśmiechnął się blado.
- Miło było znów cię zobaczyć, Niall. – powiedziałam i odwróciłam się.
Zaczekaj! - blondyn złapał mnie za ramię a po moim ciele przeszły rozkoszne dreszcze. - Powiedz mi chociaż jak masz na imię.
- Magdalena, albo Madeline, jak wolisz. – powiedziałam, a Niall znów obdarzył mnie tym pięknym uśmiechem.
- Wow, podoba mi się. Chyba nazwę tak swoją córkę – powiedział a ja zachichotałam.
Spojrzałam na Nialla. Chyba chciał coś powiedzieć, w jego oczach widziałam wahanie.
- Hej, może kiedyś gdzieś... - zaczął, jednak nie skończył ponieważ zza rogu wyskoczył wianuszek dziewczyn, które prosiły idola o zdjęcie. Kurwa. Tak bardzo chciałam ukryć swoje rozczarowanie. Niall chyba to zauważył, bo między podpisywaniem kartki a zdjęciem posłał mi przepraszające spojrzenie.
Cóż, nic tu po mnie. Ostatni raz spojrzałam w jego niebieskie tęczówki. Powiedziałam jedynie bezgłośne cześć, po czym poszłam w swoją stronę. W tamtym momencie miałam ochotę dokonać masowego morderstwa z premedytacją. Przepraszam, czy jest w pobliżu jakiś sklep z bronią?


Całą drogę do domu rozmyślałam o Niallu i o naszym spotkaniu. Chyba będę już skazana na widywanie chłopaków w One Direction w najmniej oczekiwanych miejscach i w otoczeniu co najmniej dziesięciu fanek. No cóż.
Szłam szczerząc się jak głupia na każde wspomnienie naszej rozmowy. Weszłam do domu i przeskakując po dwa stopnie na schodach, znalazłam się w moim pokoju. Padłam na łóżko i zamknęłam oczy. Czy mój mózg płata mi jakiś beznadziejny figiel, czy naprawdę miałam wrażenie jakby Niall chciał mi zaproponować randkę? W duchu już chciałam odpalać fajerwerki, gdy moja podświadomość ostudziła mój entuzjazm. O nic Cię nie zapytał, a zachowujesz się jakby co najmniej Ci się oświadczył. Nawet nie masz jego numeru. Fakt. Podświadomość już miała rozpocząć taniec triumfu, gdy do rozmowy włączyła się moja, coraz lepiej sprawująca się intuicja. Przecież jest Twitter – szepneła radośnie. Podświadomości momentalnie zrzedła mina, po czym pozdrowiła intuicję środkowym palcem. Podniosłam się do pozycji siedzącej. Pomysł niby łatwy do zrealizowania, ale jak, na litość boską, on znalazłby mnie wśród swoich tysięcy followersów, który dodają go do obserwowanych każdego dnia? Wątpię by Niall poświęcał cały swój wolny czas na namiętne przeglądanie profili osób, które go followują każdego dnia. Naprawdę nie wiedziałam jak doprowadzić do porządku tą całą sytuacje. Wiem, zachowywałam się żałośnie podniecając się głupią wymianą zdań, jednak ta rozmowa sprawiła, że zaczynałam wariować i w głowie układałam sobie obrazy z naszych następnych rozmów. O ile jeszcze się odbędą. O ile go kiedykolwiek spotkam. Och, zamknij się, mieszkacie w jednym mieście, spotkanie go jeszcze nigdy nie było prostsze! - moja podświadomość spojrzała na mnie zniecierpliwiona. Fakt, punkt dla niej. W końcu powiedziała coś mądrego. Westchnęłam. Boże, to naprawdę wygląda jak scena rodem z tych wszystkich opowiadań o One Direction, no wiecie, główna bohaterka przecież nie zna takiego zespołu, a jak przyjdzie co do czego to zakochuje się w jednym z nich. Uwierzcie mi, czytałam takie rzeczy, kiedy googlowałam chłopaków parę dni przed koncertem. Historie prawie identyczne co moja. Z wyjątkiem punktu o zakochaniu się – tego jeszcze nie przerobiłam. I nie przerobisz. No i wychodzę z założenia, że nie umrę na końcu tej historii. To znaczy, tak, kiedyś na pewno umrę, ale chodziło mi o te wszystkie zakończenia tych love story typuomójboże big love ze śmiercią w tle.
Moje rozważania przerwał Mateusz, który zawołał mnie na dół.
Gdy zeszłam, na blacie naszego kuchennego stołu stały dwa ośmiopaki, trzy butelki wódki, sześć paczek czipsów i cztery paczki fajek. Obok tego stał mój uśmiechnięty współlokator i jego kolega, którego nie znałam.
- Party time w środku tygodnia. – powiedział uroczyście, po czym otworzył puszkę z charakterystycznym dla tego zjawiska dźwiękiem. - I tak by the way, to jest Josh, mój kumpel z pracy.
- Hej – Josh uśmiechnął się i podał mi rękę.
Jego brązowe włosy, zielone oczy i lekki zarost sprawiał, że kumpel mojego kuzyna wyglądał seksownie. Cholernie seksownie. Ale nie był Niallem Horanem.
Godzinę później nasza wspaniała trójka poczuła wyższość procentów nad naszymi głowami. Razem z Joshem wykonywaliśmy jakieś futurystyczne figury w dźwięki White noise, podczas gdy Mateusz uwieczniał nasz taniec, nagrywając cały nasz „występ”.
Psssst. Każda kolejna puszka piwa, sprawiała, że czułam się fantastycznie. Wolna od wszystkiego, od problemów, od tych zawikłanych sytuacji rodem z brazylijskiej telenoweli.
- Fredoom! - wrzasnęłam i czując dopływ adrenaliny, zaczęłam tańczyć jeszcze energiczniej, niż wcześniej. Josh z Mateuszem widząc mnie w takim stanie ryknęli ze śmiechu, jednak po paru chwilach obaj dołączyli się do mojego dzikiego tańca.
- Moment! - krzyknęłam w stronę tańczących towarzyszy, po czym zniknęłam z salonu. Niczym japoński ekspres przebiegłam przez kuchnię i znalazłam się na patio, gdzie trzymaliśmy naszą cudowną walizkę. Szybko chwyciłam jedną z butelek i pobiegłam do salonu.
- Moi drodzy – powiedziałam, wdrapując się niezdarnie na komodę, uprzednio z niej zlatując.Witajcie w świecie alkoholowej koordynacji Magdy Milewskiej. Chłopaki przerwali swój energiczny występ i spojrzeli na mnie.
- To historyczna chwila w naszym życiu – ciągnęłam, mówiąc patosem. Chyba wtedy za bardzo poczułam ducha przywódcy. - Tym oto cudem, rozpoczynamy historyczny moment naszego życia! – ciągnęłam, nie zważając na mój plączący się język, moje powtarzanie się oraz śmiech chłopaków.
Podniosłam butelkę Finlandii w górę, widząc jak miny Josha i Mateusza wyglądają, jakby przed chwilą zostali pobłogosławieni przez samego papieża.
- Ta butelka rozpoczyna nasz wieczny melanż! - zakończyłam moją przemowę, po czym otworzyłam butelkę i upiłam parę łyków wódki z butelki.
Oboje chłopaków zaczęło wiwatować. Podałam im butelkę i zaczęłam kołysać się na komodzie w rytm Rock That Body. To co, że w mojej głowie szumiało, niczym jakiś wodospad. To co, że miałam nie mieszać piwa i wódki. To, co, że jutro obudzę się z mega kacem. Liczy się here and now. Tak, tego było mi trzeba.



Obudziło mnie słońce, które niemiłosiernie świeciło mi w oczy i głowa, która pękała od bólu. Niechętnie uchyliłam jedno oko.Wciąż grająca muzyka katowała mój umysł. Zignorowałam myśl, dlaczego Josh na swoim iPodzie ma koncert szwedzkiego kwartetu smyczkowego.Odgłos skrzypiec piłował mój mózg bez żadnych skrupułów. Leżałam w salonie, we wczorajszych ciuchach, z jakimiś niezidentyfikowanymi bohomazami na ręce. Obok mnie, leżał Mateusz, w podobnym stanie co ja. Zauważyłam, że jeden z jego rękawów od koszuli leży na podłodze, obok którego spał Josh z lizakiem wplątanym we włosy.
Jęknęłam, czując nasilający się ból głowy. Czułam się jak materac, z którego ktoś przed chwilą spuścił powietrze. Zamknęłam oczy i poczułam, że wszystkie wydarzenia z poprzedniego dnia wracają do mnie. Piwo, tańce, Josh, wódka, melanż życia, Mateusz tańczący na stole, Josh rozwalający piniatę zrobioną z kartonu po mleku. Teraz wiem co robią na podłodze te rozdeptane żelki.Mateusz rozrywający rękaw aby zawiązać mu oczy. I Magdalena prosząca Josha żeby zrobił jej tatuaż. Hm, sądząc po imitacji rysunku na moim ramieniu, stwierdzam, że musieliśmy naprawdę dużo wypić wczorajszego wieczoru. W mojej głowie pojawiło się nowe wspomnienie – Josh pijący wódkę prosto z butelki i Mateusz biegający wokół niego, krzycząc: nie możesz pić tak dużo, nie jesteś Polakiem! W momencie gdy wpatrywałam się w moją rękę zastanawiając się czy Josh narysował mi drzewo czy też grzyba atomowego, usłyszałam jęk.
- O kurwa. Gdzie jestem? Magda, czy to nasz do... – Mateusz wstał i jeszcze szybciej wziął do ręki pustą paczkę po czipsach, po czym głośno do niej zwymiotował. Boże, proszę, za jakie grzechy?
No ładnie. Kac kacem, ale dzisiaj czeka nas jeszcze jeszcze jedna impreza. Przy naszych melanżach imprezy Geordie Shore to emeryckie prywatki w klubie seniora.

Nienawidzę kaca.


___________________________________________________________________

Tak więc skończyłam rozdział 4!!!
Nareszcie!!

Do "zobaczenia" :DD

Karolaa Horan x

Dłuuuuuuuuuuuuuuga przerwa... Nie tego chciałam...

Hej.
Tak więc powracam po dłuuuugiej przerwie.
Nie będę Wam pisać dwóch stron wytłumaczeń dlaczego mnie nie bylo, napiszę tylko że miałam ważne sprawy rodzinne (w tym przeprowadzka).
Tak więc, jak już kiedyś pisałam na blogu, mieszkam w Anglii. Przeprowadziłam się tutaj jakoś około rok temu. Tutaj mam lekcję od 9-15 (10-16 Polskiego czasu) więc kończę dość późno.... Do domu mam blisko ale po lekcjach chodzę na różne dodatkowe zajęcia więc czasu nie pozostaje mi dużo kiedy wracam do domu ponieważ muszę obiad zjeść, pouczyć się itp. itd.
Zdaję sobie sprawę że skoro założyłam tego bloga powinnam dbać o niego i dodawać nowe rozdziały dość często...


Więc jedyne co przychodzi mi do głowy na dzień dzisiejszy to umówienie się z Wami że będę dodawać nowe rozdziały TYLKO w weekend'y, co dwa tygodnie ale kiedy będę miała wenę to może co tydzień i  może nawet w tygodniu.
Dużo zależy również od tego ile mam pracy domowej, nauki, testów itp.
Będę starała się nie robić już więcej żadnych przerw... Ale pamiętajcie że jestem tylko człowiekiem i popełniam błędy więc jeśli nowy rozdział pojawi się za trzy tygodnie nie bądźcie źli...
I proszę Was KOMENTUJCIE - to nic nie kosztuje a trwa to zaledwie kilka sekund...

To już chyba tyle...
Dzisiaj pojawi się następny rozdział.


Karolaa Horan x

niedziela, 19 stycznia 2014

Bohaterowie x

Jak pod tym postem pojawi się co najmniej 3 komentarze to dodam zakładkę pt. ,,BOHATEROWIE,, i tam będą ich imiona, nazwiska i krótkie opisy x!

Więc czekam na minimum 3 komy! x


Karolaa Horan x

piątek, 17 stycznia 2014

#Imagin z Mags; Rozdział 3: ,,Birthday Present cz. II,,

Pobudka, uczelnia, dom, sen – tak właśnie wyglądało moje życie przez ostatni tydzień. Po dwóch miesiącach pobytu tutaj zaczęły się pierwsze zaliczenia, więc oprócz nauki nie robiłam nic – tak, cudowna walizka nadal pozostała nietknięta. Mateusz całe dnie spędzał w pracy, a pijąc sama stoczyłabym się na samo dno dna. Raz już przeżyłam ten stan, nie pytajcie jak to zrobiłam.


Nadeszła sobota. Gdyby nie Mateusz, który poinformował mnie, że mój urodzinowy event jest właśnie dzisiaj, na śmierć bym zapomniała. W pośpiechu wzięłam prysznic, ubrałam się, wysuszyłam włosy i zadowolona zeszłam na parter.
- Nie mów, że wybierasz się na koncert w czymś takim. – Mateusz spojrzał na mnie jakbym spadła z kosmosu.
- Dlaczego nie? Przecież wyglądam w porządku. – wzruszyłam ramionami.
- Tak, jeżeli wybierasz się na wrześniowe zbieranie ziemniaków na polu. Może jeszcze ubierzesz kalosze? Nie rób mi wstydu i ubierz się w coś innego. – powiedział tonem nie znoszącym sprzeciwu.
W odpowiedzi pokazałam mu środkowy palec i zastanawiając się co takiego złego jest w ubiorze dresów i luźnej koszulki, powlokłam się z powrotem na górę.
Parę chwil później spojrzałam w lustro. Upięte wcześniej włosy postanowiłam rozpuścić.
Nie jest źle, pomyślałam, patrząc na swoje odbicie, po czym zeszłam na dół.
- No, teraz wyglądasz, jak człowiek. – powiedział Mateusz lustrując mnie od czubka głowy do stóp, zatrzymując dłużej swój wzrok na moim opiętym tyłku.
- Zboczeniec. – powiedziałam, na co ten wystawił mi język.
Już mieliśmy wychodzić, gdy nagle uświadomiłam sobie, że nie wzięłam najważniejszej rzeczy. Ponownie wbiegłam na piętro, nie zważając na zaskoczonego Mateusza. Gdy wsiadłam do samochodu, ten spojrzał pytającym wzrokiem najpierw na mnie a później na papierową torbę, którą trzymałam, jakby była moim największym skarbem. W sumie w tamtym momencie była.
- To prezent. – mruknęłam, jednak mina Mateusza mówiła, że dalej nic nie rozumie co zamierzam zrobić. Zresztą, sama do końca nie wiedziałam co tak naprawdę zamierzam.

***

Po półgodzinnej jeździe dotarliśmy na miejsce. Halę, w której miał odbyć się „mój prezent”, z każdej strony otaczał ocean fanek. Cudem przecisnęliśmy się przez tłum rozwrzeszczano – płacząco - piszczące fanki do drzwi, gdzie ochroniarz po spojrzeniu w nasze bilety, wpuścił nas do środka. Tak, arystokracja ma pierwszeństwo. Hell yeah.

- Ja pierdole. – jęknął Mateusz ciężko opadając na miejsce. Wczorajszego wieczoru znów zabalował gdzieś z kolegami. I znów miał kaca. Cóż, nie zdziwiło mnie to. Czy on kiedykolwiek wrócił z imprezy do domu z mniej niż trzema promilami we krwi? - Stężenie estrogenu w tym miejscu jest niebezpiecznie duże. Boże, łapię się na tym, że zastanawiam się jaki odcień szminki ma dziewczyna siedząca obok.
- Nie marudź. – zaśmiałam się. - To tylko półtorej godziny, przeżyjesz. - powiedziałam.
No, plus spotkanie za kulisami, dodałam w duchu.
- Jasne, że przeżyję. – odpowiedział, wsadzając sobie słuchawki do uszu, a do buzi wsadzając trzy tabletki Apap.
Rozglądałam się z ciekawością dookoła. Z minuty na minutę przybywało coraz więcej fanek. Nagle światła przygasły i na wielkim telebimie zaczęto odliczać sekundy do rozpoczęcia się show.
Dziesięć sekund.
Pisk zaraz rozsadzi moje bębenki w uszach. Spojrzałam na Mateusza. Siedział niewzruszony ze słuchawkami w uszach i zawzięcie stukał w ekran swojego telefonu.
Trzy sekundy.
Natężenie hałasu w tym miejscu przekracza miliard decybeli.
Zero.
Nagle rozbrzmiewa się muzyka, którą dziewczyny śpiewały na lotnisku. Na scenę wchodzi piątka chłopaków i daje najbardziej szalony występ jaki kiedykolwiek widziałam.


Półtorej godziny i kilka mdlejących fanek później, stałam wraz z setką innych dziewczyn za kulisami, czekając na spotkanie. Mateusz po koncercie stwierdził, że za nic nie wejdzie ze mną za kulisy i postanowił, że przejdzie się na małe piwo do baru nieopodal. No cóż, widocznie ma gdzieś kampanie społecznąPiłeś? Nie jedź!. Czułam się zażenowana stojąc obok rozwrzeszczanych nastolatek, których średnia wieku nie przekraczała nawet piętnastu lat. Kurde, czuję się... staro.
- Boże, niech one tak nie krzyczą. - jęknęłam.
Usłyszałam śmiech. Odwróciłam się i zobaczyłam ochroniarza – tego samego, który wpuszczał mnie i Mateusza na halę.
- Da się przyzwyczaić, uwierz mi. Wysłuchuję tego niemal codziennie. – uśmiechnął się życzliwie.
- Jezu. - mruknęłam.
- Jesteś tu przypadkiem czy raczej czekasz tutaj na siostrę, kuzynkę, przyjaciółkę? - zagaił.
- Chyba raczej to pierwsze. Zresztą, nawet nie wiem czy jestem aż taką fanką, znam zaledwie parę ich utworów, nic poza tym. - wzruszyłam ramionami.
- O Boże, co z Ciebie za Directionerka! Tylko nie przyznawaj się do tego głośno, te małolaty chyba by cię zabiły, gdyby to usłyszały. Jak można nie wiedzieć, jakiego koloru jest grzebień, którym czesze się Harry? - rozbawiony bodyguard próbował udawać oburzenie.
Zaśmiałam się.
- Właściwie to mój spóźniony prezent urodzinowy od kuzyna. – powiedziałam.
- Spóźnione wszystkiego najlepszego. – uśmiechnął się, ukazując swoje idealne, białe zęby.
Popatrzałam na mojego rozmówcę. Wysoki, brunet, z ciemnymi, czekoladowymi oczami raczej nie był zbyt starszy ode mnie – miał może dwadzieścia dwa, trzy lata. Był dobrze zbudowany, co ja gadam, był zajebiściezbudowany, o czym świadczył kaloryfer, który delikatnie zarysowywał się pod jego dosyć opiętą koszulką.
- Jestem Barney. – powiedział podając mi dłoń.
- Magdalena. – odwzajemniłam uścisk.
- Wiesz – zaczął – Niall na pewno się ucieszy, że ktoś w końcu mówi z czystym, irlandzkim akcentem.
- Słucham? - spojrzałam na niego głupkowato i parsknęłam śmiechem. - Nie wiedziałam, że mówię z irlandzkim akcentem. - powiedziałam.
Angielskiego uczyła mnie sąsiadka – Tammy – śliczna, rodowita Walijka, która wyszła za mąż za Józka mieszkającego naprzeciwko mnie. Nie mam pojęcia co ona w nim widziała, przecież to totalny głupek. Miły, ale, cóż, głupek. Krążyły nawet legendy o jego świetnych podrywach w gdańskich klubach: „Cześć jestem Józef, mam dwa ciągniki, kombajn i sto dwadzieścia hektarów. Umówimy się?" Taak. W każdym bądź razie, to właśnie dzięki żonie Józka, wyzbyłam się tego okropnego, polskiego akcentu. Tammy zawsze mówiła, że brzmię bardziej amerykańsko niż brytyjsko, ale żeby od razu irlandzko?
- Nie jesteś Irlandką? - spojrzał na mnie zaskoczony.
- Nic z tych rzeczy, jestem Polką. – uśmiechnęłam się.
- Polką? Dałbym sobie rękę uciąć, że pochodzisz z Wysp. - powiedział. - Chociaż z drugiej strony, twoje imię kazało mi się chwilę zastanowić nad tym faktem. – zamyślił się.
Tłum za kulisami powoli malał. Nie zwracałam na to zbytnio uwagi, ponieważ Barney co chwilę prosił mnie abym nauczyła go parę słówek po polsku, a później rozśmieszał mnie sposobem, jakim je wypowiadał.
Nim się obejrzałam zostałam sama na korytarzu, nie licząc Barneya. Kiedy kolejna fanka wyszła zza wielkich białych drzwi z miną, jakby przeżyła najlepszy orgazm świata, zorientowałam się, że teraz moja kolej. Uśmiechnęłam się niepewnie do Barneya. Ten uśmiechnął się szeroko, dodając mi tym samym otuchy. Chłopak otworzył drzwi i wsadził głowę do środka.
- Panowie, to ostatnia niewiasta dzisiaj – powiedział, po czym otworzył drzwi szerzej, abym mogła wejść.

Weszłam do środka. Pomieszczenie wcale nie było tak duże, jak mogłyby sugerować wielkie, białe drzwi. Rozglądnęłam się dookoła. Naprzeciwko drzwi były trzy toaletki, obok stał stół na którym leżała masa batoników, czipsów, litry coli i innych napojów. Po prawej stronie stał drążek z milionem wieszaków, ciuchów i butów. W centralnym punkcie tego pomieszczenia stała brązowa, skórzana kanapa, na której siedział najpopularniejszy boysband na świecie.
- Patrz, spojrzała na nas. – mruknął podekscytowany jeden z nich, na co chłopak obok zachichotał.
Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że stoję jak kołek przyglądając się każdej możliwej rzeczy tutaj, tylko nie chłopakom. Czułam, jak moje policzki zalewa fala czerwieni.
- Cześć, jak się masz? - zapytał chłopak z lokach, jak mniemam Harry.
Jego słowa przeszły w mojej głowie niczym echo. Zastanawiałam się co ja tutaj robię. Zastanawiałam się, czy w ogóle umiem mówić.
- Um, wszystko w porządku? - spojrzał na mnie niepewnie.
- Hm – odchrząknęłam. - Tak, jest okej, przepraszam, zawiesiłam się troszkę. – powiedziałam.
Hura, to coś jednak mówi!
Widzicie? - Harry odwrócił się do reszty. - Mój urok kolejny raz zadziałał. - westchnął teatralnie.
- Twój urok? Chyba raczej ten wielki pryszcz na czole tak ją przeraził. - powiedział Louis, na co reszta zareagowała rykiem śmiechu.
Śmiech stał się głośniejszy, gdy Harry po odpowiedzi Louisa, w ekspresowym tempie rzucił się do jednej z toaletek, uważnie badając każdy milimetr swojego czoła. Kątem oka zauważyłam, że blondyn przygląda mi się z zainteresowaniem.
- No więc, jak podobał ci się nasz koncert? - zapytał Liam.
- Cóż, było świetnie, daliście fantastyczny show. - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
Nie pytając, podeszłam do najbliższego krzesła i usiadłam na nim. W lustrzanym odbiciu widziałam, że Zayn, widząc mój opięty tyłek, miał minę jakby właśnie ktoś mu oznajmił, że wynaleziono cudowny żel do włosów, który sprawi, że już zawsze jego fryzura będzie idealna.
Spojrzałam na chłopaków, uśmiechając się nieśmiało. Naprawdę, cisza panująca w pokoju była denerwująca. Chociaż, dla widza z zewnątrz obraz pięciu chłopaków obserwujących dziewczynę ze sztucznymi uśmiechami, siedząc w kompletniej ciszy, mógłby wydawać się co najmniej śmieszny. Jeszcze brakuje dźwięku imitującego odgłos świerszcza.
- Chyba jesteście zmęczeni, co? Takie show wymaga ogromnego wysiłku. – powiedziałam, przerywając tym samym ciszę.
- Tak, ale kochamy to robić. To nie tylko nasza praca, ale przede wszystkim nasza pasja. - Liam uśmiechnął się.
- Z której części Irlandii jesteś? - zapytał nagle Zayn.
Słysząc to parsknęłam śmiechem. Cała piątka spojrzała na siebie, nie wiedząc, co jest powodem mojego śmiechu.
- Przepraszam, - zaczęłam. – ale ktoś już mi dzisiaj zadał to samo pytanie. – uśmiechnęłam się.
Spojrzałam ukradkiem na Nialla. Siedział rozwalony na kanapie i z lekkim uśmiechem spoglądał na mnie.
- Nie jesteś z Irlandii? - zapytał Harry.
Pokręciłam głową.
- Jestem w Londynie na jakiś czas. – powiedziałam. - No wiecie, nauka i te sprawy. – wzruszyłam ramionami.
- Nauka? - Louis poprawił się na kanapie. - Studiujesz na Uniwersytecie?
- LSE.  – odpowiedziałam. W pomieszczeniu rozległ się pomruk podziwu.
- Wow. Kujonka. Kręcą cię cyferki i te sprawy? - zapytał Harry, na co reszta spojrzała na niego z pobłażliwością.
- Tak, nawet nie macie pojęcia, jak fascynujące jest rozwiązywanie tych wszystkich problemów ekonomicznych! Emocje jak na kościelnym festynie. – powiedziałam.
Cała piątka wybuchnęła śmiechem.
- Patrz, nie dość, że ładna, to jeszcze mądra. – powiedział cicho Zayn do Nialla, na co ten zaczerwienił się.
Nagle przypomniałam sobie o mojej papierowej torebce. Warto było rozpruć podszewkę w mojej ulubionej torbie, żeby przemycić to tutaj. Podekscytowana spojrzałam na chłopaków.
- Chłopaki, czy macie coś do roboty po tym całym spotkaniu? - zapytałam.
Louis popatrzył niepewnie na resztę, zapewne nie rozumiejąc do czego zmierzam.
- Hm, tylko hotel i sen. – powiedział.
- To świetnie! - klasnęłam w dłonie, na co oni spojrzeli na mnie z jeszcze większym zdziwieniem, skąd we mnie taki nagły wybuch entuzjazmu.
- Słyszałam, że czasem fanki dają wam prezenty – zaczęłam, podchodząc do Harry'ego i wyciągając z plastikowy kieliszek – więc ja też chciałabym dać prezent. Tylko w troszkę innej formie. – dokończyłam, wręczając kieliszek Zaynowi a następnie Niallowi.
Przez moment nasze spojrzenia się spotkały. Jego oczy były tak niesamowite, że myślałam, że umarłam i poszłam do nieba.
- Myślę, że mały shot przed snem nikomu nie zaszkodzi. – powiedziałam z zadziornym uśmieszkiem.
- O ja cię pierdziele, no kto by pomyślał. – powiedział Liam z niedowierzaniem.
- Ale jaja! – wyszczerzył się Louis, oglądając kieliszek z każdej strony.
Ich oczy rozszerzyły się jeszcze bardziej, gdy z papierowej torby wyjęłam bohaterkę dzisiejszego wieczoru – półlitrówkę polskiej Gorzkiej Żołądkowej.
- O Boże, dziewczyno. – Harry spojrzał na butelkę z miną trzyletniego dziecka, które właśnie dostało lizaka.
- Cóż – zaczęłam, odkręcając butelkę i podeszłam do każdego z nich. – mam nadzieję, że wiecie jak się tego używa i w jaki sposób to robić, więc do dna, panowie! - powiedziałam, po czym przechyliłam głowę do tyłu, pozwalając aby ostry smak wódki rozprzestrzenił się w moim gardle.
Pozostali podążyli za mną.
- Cholera, ale mocna, skubana. - Zayn odkaszlnął.
- Bo ciepła. – odpowiedziałam. - Przepraszam, nie miałam warunków aby dobrze schodzić.
- Co to za rodzaj? - Zayn wyrwał mi butelkę i razem z Harrym i Niallem, próbowali odczytać etykietkę.
- Kurde – Harry podrapał się po głowie. - To jest w jakimś innym języku. Co to za litery?
Razem z Louisem i Liamem wpatrywaliśmy się w Zayna, Nialla i Harry'ego, powstrzymując się od parsknięcia śmiechem, widząc ich wysiłki przeczytania etykietki.
- O, udało mi się coś przeczytać – powiedział dumnie Niall, patrząc na zdziwionych towarzyszy. - Goszka Zzzzżżżżooo... Boże, to mnie przerosło.
Przysięgam, całe pomieszczenie trzęsło się od naszego śmiechu. Nagle do pokoju wszedł jakiś facet w garniturze.
- Nie Wallis, nie możemy tego przełożyć, ten wywiad był zaplanowany od tygodni... Co?... Nie... Aha... Dobrze, będziemy w kontakcie. – facet w garniturze schował komórkę do kieszeni i podszedł do nas.
- A wy jeszcze tutaj? Przecież każda fanka miała na spotkanie przewidziane pięć minut. – facet spojrzał na mnie wymownie, na co skuliłam się. Spojrzałam ukradkiem na Louisa, który trzymał za plecami opróżnioną przez nas butelkę. Widocznie nie tylko ja nie znam umiaru. Ale z drugiej strony, czy jest sens wypicia tylko jednej kolejki? No właśnie.
- Daj spokój Boris, to bardzo przyjemne spotkanie – uśmiechnął się Liam, podnosząc mnie na duchu.
Boris spojrzał na mnie jeszcze raz i widząc mój wzrok, uśmiechnął się przepraszająco.
- No cóż, na mnie już czas. – uśmiechnęłam się blado, wstając powoli z kanapy. Zauważyłam, że chłopacy kolejny raz patrzą na mój tyłek. Przygryzłam dolną wargę.
- Szkoda – Zayn westchnął. - Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy. – dodał.
- Ja też, na pewno przyjdę na jeszcze jeden koncert – powiedziałam.
Podeszłam do każdego z nich i uścisnęłam ich na pożegnanie. Gdy wtulałam się w Nialla i starałam się zapamiętać każdą nutę, którą wyczułam w jego perfumach, ten nagle wyszeptał mi do ucha:
- Fajnie było cię znów zobaczyć.
W tym momencie znów umarłam i poszłam do nieba. Pamięta mnie, pamiętaaaaaaaaa! W mojej głowie wystrzeliło milion fajerwerków i otworzyło się tysiące szampanów.
Kierując się w stronę wyjścia, ostatni raz spojrzałam na wspaniałą piątkę. Wszyscy jak na komendę podnieśli wzrok z moich pośladków (włącznie z Borisem!) i rumieńcami na twarzy mamrotali jakieś słowa, które chyba miały znaczyć: Do widzenia, miło było cię poznać czy jakoś tak.
- Szkoda, że nawet nie zapytaliśmy, jak ona się.... - usłyszałam głos Louisa, jednak nie usłyszałam wszystkiego, ponieważ zdążyłam zniknąć za białymi drzwiami.
Wyszłam na korytarz i oparłam się o ścianę, starając się jakoś uporządkować miliard myśli przelatujących przez moją głowę. Koncert, niebieskie oczy, ochroniarz, niebieskie oczy, irlandzki akcent, poznanie największego boysbandu na tej planecie, niebieskie oczy, wzrok Zayna, niebieskie oczy, wódka, „fajnie było cię znów widzieć”.
Boże... - wyszeptałam sama do siebie. - To niesamowite.
- Słucham? - nagle obok mnie pojawił się Barney.
- Nic, nic, tak tylko mówię do siebie. - uśmiechnęłam się.
- Robią wrażenie, co? - chłopak oparł się o ścianę obok mnie.
- Taa. – mruknęłam.
- Chyba nieźle ich zainteresowałaś, skoro siedziałaś z nimi tyle czasu. – powiedział nagle.
Odruchowo spojrzałam w telefon. O matko. Siedziałam tam całą godzinę!
- To bardzo fajni ludzie. – uśmiechnęłam się. - No cóż, na mnie już czas. Miło było cię poznać, Barney. – dodałam.
- Mi również. – uśmiechnął się. - Do widzenia! - dodał, tym razem po polsku.
- Bardzo dobrze! - zaśmiałam się. - Trzymaj się Barney.
Gdy wyszłam z hali, Mateusz spał na tylnym siedzeniu samochodu. Po kilku minutach budzenia, stwierdziłam, że z jednego piwa zrobiło się co najmniej dwanaście i zrezygnowana wzięłam od niego kluczyki.
- Ale się zalałeś... - powiedziałam, wpatrując się w niego.
- Makaron. - mruknął, przekręcając się na drugi bok.
Wsiadłam do samochodu i uświadomiłam sobie, że jestem zmuszona jechać, po lewej stronie jezdni. Cóż, może nie będzie tak źle, pomyślałam, odpalając auto. Po ustawieniu GPSa, postanowiłam ruszyć jednak tylko usłyszałam ryk silnika.
Kurwa. No tak, co z tego, że kierownica jest po innej stronie, kolejność pedałów pozostaje niezmienna. Nagle po przeciwnej stronie ulicy ujrzałam Zayna a za nim resztę chłopaków, którzy, już nie tyle szli, co się wlekli w stronę autobusu. Uśmiechnęłam się i tym razem naciskając prawidłowy pedał, udaliśmy się w stronę domu.
Po dojechaniu do domu, do którego droga trwała dłużej niż zazwyczaj i wybudzenia Mateusza, rzuciłam się bez życia na łóżko. Dzień pełen, wrażeń, nie ma co. Ostatkiem sił wzięłam prysznic, po czym, nawet nie wycierając włosów, runęłam na łóżko. Z ręką na sercu mogę śmiało powiedzieć, że to był najlepszy prezent urodzinowy. Ostatnią myślą przed zaśnięciem było zdanie, które wypowiedział do mnie Niall. Fajnie było Cię znów widzieć rozbrzmiewało w moich uszach od momentu wyjścia z tej garderoby.
Uśmiechnęłam się, jednak natychmiast moje szczęście się ulotniło, gdy tylko pomyślałam, że to już koniec, już raczej nie zobaczę jego pięknych, niebieskich oczu, nie poczuję zapachu jego perfum.... Kurwa.
Nie miałam już siły na takie filozoficzne myślenie. Zasnęłam z obrazem Nialla wpatrującego się w moje oczy.
Wtedy nawet nie miałam pojęcia, jak bardzo się myliłam, myśląc, że go już nie zobaczę.
To był dopiero początek.


------------------------------------------------------

Ok tak więc tak jak obiecałam jest piątek i mamy następny rozdział x
CHYBA jutro dodam next'a ale NIE OBIECUJĘ <33


Karolaa Horan x