Macie tutaj kolejny imaginek <33
Był ciepły, pogodny dzień. Lato.
Promyki słońca próbowały przedostać się przez listki rosnące na gałęziach drzew posadzonych wzdłuż ścieżki, na której pełno było małych, szarych kamyczków i ludzi. Cicho szlochających, ubranych na czarno ludzi, na których padał cień drzew. Zebrani na owej ścieżce i trawniku obok niej przyglądali się drewnianej trumnie, która już za niedługo spocząć miała w głębokim dole wcześniej wykopanym.
Świętej pamięci Isabelle McCartney leżała siwa, pozbawiona życia w zamkniętej trumience. Tak drobnej jak ona sama. A pomyśleć, że przed śmiercią była taka piękna, a na jej twarzy codziennie gościł promienny uśmiech. Wesoła, sympatyczna i szalona dwudziestolatka. Zaraz zakopią jej nieżywe ciało. I już nikogo nie pocieszy. Nikogo nie rozbawi. Nikomu nie pomoże.
Dlaczego mi ją zabrałeś? Co ona takiego zrobiła? Nawet nigdy w życiu na nikogo nie krzyknęła. Nie złościła się. Nie była niemiła. Nie kłamała. Nie smuciła się. Pomagała innym choć wiedziała, że sama tej pomocy już nie uzyska.
Miała raka, ale w ogóle się tym nie przejmowała. I pewnego dnia ją znalazłem. Wśród milionów zakompleksionych dziewczyn, ona jedna z uśmiechem na twarzy. Wyznałem jej, że się w niej zakochałem. Spojrzała na mnie tymi swoimi niebieskim niczym tafla wody oczami. Pełnymi błękitu nieba i granatu oceanu. Pocałowała mnie swoimi rubinowymi ustami i zostaliśmy parą. I mimo, że miewałem swoje humory, ona nigdy się na mnie nie gniewała. Nie gniewała się na nikogo. Była aniołem. Moim aniołem. Moim żyjącym, pachnącym, dobrym i uśmiechniętym aniołem. Moim marzeniem, które spełniło się w tak krótkim czasie. Isabelle, wiedz, że zawsze pozostaniesz w moim sercu. Zostanie w nim dziura, którą wypełnić będzie mogła tylko twoja miłość do mnie.
Podszedłem do drewnianej trumny położonej na wysokim podeście. Położyłem na niej białą różę, dokładnie taką, jaką uwielbiała. Kochała kwiaty, ale ją najbardziej.
Jaskrawe światła w moim umyśle.
Przywracają na myśl wspomnienia.
Zabawy na ulicy .
Kopania piłki przez nogi moje.
Tańczenia na palcach.
Stania blisko krawędzi.
Kupki moich ubrań.
Na krańcu Twojego łóżka.
Momentu, gdy czułem, że upadam.
A ty przemieniałaś to w żart.
Wiesz, że będę Twoim życiem, Twoim głosem, Twoim powodem by być…
Moja miłość, moje serce oddycha dla tej chwili w czasie.
Odnajdę odpowiednie słowa, które powiem, zanim mnie dzisiaj opuścisz.
I nastała ta chwila. Chwila, w której ja, przez zaszklone oczy ujrzę, jak twoja trumienka zjeżdża coraz wolniej na grubych linach, coraz głębiej i nagle znika z moich oczu.
Ludzie wokół mnie śpiewali jakąś pieśń, ale ja na to nie zważałem. Liczyłaś się tylko ty. To twój dzień. Dzień, w którym wreszcie ujrzysz swoich przodków, bliskie ci osoby. Twoją rodzinę. Ale nie zapominaj, że zostawiłaś u mnie swoje miejsce. Że tu, na Ziemi, też masz swój dom i ludzi, którzy cię kochają. Masz mnie.
Znowu powróciłem do swojej codzienności. Znów położyłem się do łóżka. Z tą różnicą, że teraz nie mam kogo przytulić. Spojrzałem za siebie, żeby upewnić się, że nie leżysz obok. Nie leżysz. Tak trudno będzie mi przyzwyczaić się do tego, że nie żyjesz.Pamiętasz, kiedyś z każdym problemem szedłem prosto do ciebie. A teraz? Co mam teraz zrobić? Co mam zrobić, że nie czuć tej samotności, która zżera mnie teraz od środka. I zżerać będzie codziennie. I nigdy nie przestanie. Czuję się, jakbym stracił połowę siebie. Tą lepszą połówkę, którą zabrałaś ze sobą. Nie oddasz mi jej prawda? Jasne, że nie, bo nie ma cię obok… Nie żyjesz. Już mi nie pomożesz… Ale pamiętaj- NA ZAWSZE TWÓJ.
Zasnąłem.
-Harry- usłyszałem nagle subtelny i delikatny głos Isabelle.- Jestem tu. Zawsze będę- powiedziała i złożyła na moich ustach pocałunek, taki jak kiedyś.
I poczułem w ustach ten smak truskawek. I przyjemne dreszcze.
- Na zawsze twoja.- dodała i położyła się obok mnie. Była przezroczysta, blada, ale tak samo piękna jak kiedyś. Jej długie, brązowe włosy pachnące rumiankiem opadły na jej twarz. Odgarnąłem je uśmiechając się do niej.
Leżeliśmy zwróceni w swoją stronę. Patrzyliśmy w swoje oczy. Przytulaliśmy się. A moje oczy robiły się coraz cięższe. Mrugałem coraz wolniej i częściej aż wreszcie straciłem ją z oczu i zasnąłem.
-Ułóż sobie życie na nowo. Nie zapominaj o mnie, ale znajdź sobie kogoś, z kim będziesz szczęśliwy. Obiecaj mi to- mówiła wolno.
- Twoje dorosłe dzieci pojawią się kiedyś obok ciebie razem ze swoimi dziećmi. Twoja żona będzie siedzieć na bujanym krześle obok. I leżąc na łóżku, jako uśmiechnięty staruszek będziesz żegnał się ze swoją rodziną aż wreszcie umrzesz szczęśliwy jak ja. I potem pojawisz się obok mnie, w niebie. Znów się spotkamy. Obejmiemy. Będziemy razem. Pamiętaj o tym- dodała całując mnie w policzek i odeszła zostawiając mnie samego.
--------KONIEC-------
Czytasz = Komentujesz
~~Lolaa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz